Nie ma to jak rodzinka
Wraz z żoną mieszkaliśmy w Krakowie. Życie pędziło, nawet nie wiedzieliśmy, kiedy mijały kolejne lata. Tylko praca w korporacji, dom, czasami gdzieś wyszliśmy ze znajomymi i tak mijał dzień za dniem. W pewnym momencie mieliśmy tego wszystkiego dość, postanowiliśmy uciec od tego wszystkiego. Wiedzieliśmy, że z pracą nie będzie problemu. Mieliśmy ogromne doświadczenie w branży i duże umiejętności. Postanowiliśmy otworzyć firmę, świadczącą usługi dla większych firm. Praca jak dotychczas, lecz na naszych zasadach, bez niezliczonej ilości nadgodzin i mogliśmy wybierać te oferty, które nam odpowiadały. Rok później, gdy już wiedzieliśmy, że to wszystko ma sens i możemy żyć na fajnym poziomie postanowiliśmy wdrożyć drugą część naszego planu w życie. Wystawiliśmy dom na sprzedaż, szybko znalazł się kupiec. Za zarobione na sprzedaży domu pieniądze postanowiliśmy kupić piękny dom pod Gdańskiem. Dołożyliśmy trochę z oszczędności i mogliśmy się cieszyć z naszego zakupu. Dom był kilometr od plaży, idealnie, żeby spacerkiem dostać się nad morze, ale też nie za blisko samego morza. Gdybyśmy je widzieli codziennie z okien, pewnie by nam się znudziło. Dom kupiliśmy w lutym.
Pochwaliliśmy się rodzinie, zaprosiliśmy na parapetówkę na początku marca. Przyjechała do nas tylko siostra mojej żony, reszta rodziny miała za daleko z południa Polski, albo termin nie pasował, bo już mieli inne imprezy. Razem z żoną pomyśleliśmy, że może faktycznie termin okazał się niefortunny.
My w odwiedziny do naszych rodzin jeździmy co miesiąc, a to naprawdę spory kawałek. Nas do lipca nie odwiedził nikt. Jak tylko zaczęły się wakacje, to na rodzinnej konwersacji na Messengerze rozpętała się prawdziwa burza. Wszyscy wykłócali się między sobą, kiedy nas odwiedzą i to najlepiej na minimum dwa tygodnie, bo się stęsknili. Próbowałem ich jakoś uspokoić, że miejsca jest wystarczająco dla wszystkich i nawet jak jakieś terminy się pokryją ze sobą to się pomieścimy, a im nas więcej tym weselej.
W tym momencie na czacie odezwała się moja żona. Widać było w jej wypowiedziach, że aż kipi ze złości. Opieprzyła wszystkich, że jak zapraszaliśmy to nikt nie miał czasu, nikt nie chciał nas odwiedzić ani zaproponować innego terminu, a teraz jak wakacje, to po co wydawać pieniądze na nocleg, jak można do nas przyjechać. Powiedziała im, że jak to ma tak wyglądać, to mogą w ogóle nie przyjeżdżać, w końcu my uciekliśmy od wielkiego miasta to odpoczniemy od ludzi. Dodała także, że my co miesiąc ich odwiedzamy i nie robimy problemu z tego jaka to jest odległość, a jest taka sama zarówno dla nich jak i dla nas. Co nas najbardziej zaskoczyło, to to, że wszyscy zamiast się kłócić przyznali mojej żonie rację i przeprosili. Zaprosiliśmy wszystkich na dwa tygodnie w jednym terminie, bo też nie chcemy, aby całe wakacje nam ktoś siedział na głowie, jednak to kłopotliwe, zwłaszcza, że pracujemy z domu. Teraz przynajmniej co trzy miesiące jesteśmy umówieni z rodzinką i przyjeżdżają do nas na weekend. Już nawet zaplanowaliśmy wigilię u nas i świąteczny spacer brzegiem morza, a na Sylwestra jedziemy w rodzinne strony do naszego Krakowa. Jednak czasami nie można próbować wszystkich pogodzić, czasami trzeba się odezwać i nie pozwolić sobie wejść na głowę.
Komentarze
Prześlij komentarz