Wyleczona trauma

Wraz z mężem i dwójką naszych dzieci mieszkamy w przytulnym domku w małym miasteczku. Nasze dzieci mają siedem i dziewięć lat. W tym wieku ciężko wystrzec się próśb o zwierzątko. Dzieciaki bardzo chciały pieska, mówiły, że będą się z nim zajmować. Wiadomo, że część obowiązków spadła by na mnie i mojego męża, ale nie byłoby z tym problemu. Problem natomiast był z moim mężem, który boi się psów od czasu, gdy w wieku ośmiu lat pogryzł go pies sąsiadów. Blizny na nogach ma do dzisiaj.

Wspólnie z dzieciakami ustaliliśmy, że skoro nie może to być pies to weźmiemy jakiegoś kotka ze schroniska. Razem z mężem poszperaliśmy w internecie, podstawową wiedzę zdobyliśmy, kupiliśmy wyprawkę dla kota. Gdy wszystko, co zamówiliśmy było już dostarczone przez kuriera postanowiliśmy, że w poniedziałek z okazji rozpoczęcia ferii zimowych zrobimy dzieciakom niespodziankę i pojedziemy do schroniska. Czas był idealny, ponieważ wzięliśmy z mężem urlopy w pracy i przez dwa tygodnie całą rodziną mogliśmy się z nowym mieszkańcem zapoznać.

O godzinie dziesiątej w poniedziałek byliśmy już całą rodziną w schronisku. Powiedzieliśmy pracownikom jakiego kota szukamy, żeby był może kilkuletni, jakiś spokojny. Miła pani prowadziła nas do pomieszczenia z kotami. Najpierw musieliśmy minąć kojce z psami. Mąż trochę się spiął na widok tylu psów w jednym miejscu, co jest zrozumiałe z jego traumą. Gdy przechodziliśmy pomiędzy tymi kojcami, mąż dostrzegł przy budzie małego smutnego rudego kundelka. Przystanął i zapytał panią która nas oprowadzała, co to za piesek i dlaczego tu jest.

Dowiedzieliśmy się, że piesek trafił tu, gdy miał około rok w wyniku interwencji. Był bardzo zaniedbany, wygłodzony i miał pełno pcheł, przez które drapał się do krwi. Dodatkowo miał złamaną łapkę, i do tej pory kuleje. Piesek w schronisku przebywał trzy lata, ponieważ nikt nie chciał takiego psa. Po skończonej opowieści poszliśmy do pomieszczenia dla kotów, mąż jeszcze kilka razy oglądał się za tym pieskiem.

Wybór kotka był dość spory, ponieważ w schronisku przebywało ich ponad sześćdziesiąt. Wybraliśmy śnieżnobiałą trzyletnią kotkę. Dopełniliśmy formalności i mieliśmy wychodzić. Mąż w międzyczasie gdzieś zniknął. Szukaliśmy go i wreszcie natrafiliśmy na niego przy kojcu z tym małym rudzielcem, którego nikt nie chciał. Mąż rozmawiał z pracownikiem schroniska i tulił do siebie tego kundelka. Okazało się, że możemy go zabrać ze sobą tego samego dnia.

Do domu wracaliśmy nie w piątkę, ale w szóstkę. Musiałam prowadzić, bo rudzielec nie chciał opuścić męża, choćby na chwilę. Tak jechaliśmy, ja za kierownicą, dzieciaki z transporterkiem z tyłu, a mąż z przodu na siedzeniu pasażera z naszym pieskiem. Jedziemy sobie jest cisza, a mąż w tym momencie mówi do mnie: „Przecież nie mogłem go tam zostawić tylko dlatego, że kiedyś przez nieodpowiedzialnych sąsiadów ich pies mnie pogryzł. Ja miałem poranione nogi, on też był cały poraniony, na pewno się jakoś dogadamy”. Przytulił pieska i pogłaskał po głowie. Szybko się dogadali.

Wróciliśmy do domu, pobawiliśmy się ze zwierzakami i trzeba było pieskowi na szybko kupić karmę i legowisko. Mąż pojechał do sklepu, kupił co potrzebne. W tym czasie wysłałam mu zdjęcie jak kot z psem śpią sobie w małym legowisku dla kota. Piesek się cały nie zmieścił, ale tak słodko wyglądali. Taki biało–rudy twór. W związku z tym kot został nazwany „Biała” a piesek „Rudy”. Mamy teraz biało–rude szczęście w domu, a mąż jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestał bać się psów.

Komentarze

Masz historię, która powinna znaleźć się na tej stronie? Napisz do nas!

Imię

E-mail *

Wiadomość *